Odessa peron nr 2, czyli kultura wyższa za cenę piwa
Dziś kilka słów o operze. Oprócz polowań na mchy i porosty, różnice w architekturze i wareniki, postanowiliśmy się ukulturalnić. Nie powiem, że nie marzyłam o byciu w operze. Jako dziecko słuchałam niczym zaczarowana Bogusława Kaczyńskiego. Marzyłam, że ja, tak kiedyś w tej pięknej sukni z obfitym biustem i głosem, który duszę zmienia jak obrazy Beksińskiego, będę stała i śpiewała… A potem burza oklasków.
Jak wiecie marzenia się spełniają. Suknie mam, ale kiedy ją zakładam przypominam, że gust to indywidualna sprawa…. Biust… Borze szumiący. Oddać komuś połowę? I głos! Mój głos też świdruje struny duszy, kiedy przypominam:
– Ziemniaki obrane? Lekcje odrobione? Znowu skarpetki pod łóżkiem?!
I regularnie jestem ponura jak niektóre obrazy Beksińskiego. Wiecie MPS.
Kiedy chcę by dzieci coś zrobiły, to straszę ich, że jak nie zrobią to zacznę śpiewać. I śpiewam. A potem jest burza oklasków, kiedy milknę.
To wiecie, marzenia się spełniają!
I trafiłam do opery.
Jako widz.
Kupiliśmy bilety po 20 hrywien.
Wylądowaliśmy na balkonie. Najwyższym. Ja oczywiście z lękiem wysokości, więc zgrzytając zębami wbiłam się w swoje miejsce i bałam wychylić. Jednak się wychyliłam. Na balkonie niżej był cudowny widok. Kilkudziesięciu młodych chłopaków w mundurach! Na przerwie okazało się, że byli tam zupełnie z własnej woli. Nie wiem czemu, ale ciepło mi się zrobiło na sercu jak tyle młodzieży w operze zobaczyłam.
Generalnie w operze widać było i przepych i skośność wymieszane razem. Panie w drogich futrach i staruszki z siwymi włosami, upiętymi w kok. I ja odświętnie tusz na rzęsy nałożyłam i włosy w kok upięłam. Bilety za 20 hrywien były najtańsze. Najdroższe oscylowały koło 300. Powiem szczerze, że w sumie dobrze, że wybraliśmy najtańsze. Balkon dawał duże możliwości obserwacji wszystkich. Nie tylko sceny.
Z jednej strony miałam „Trubadura”. I tak jak Julia Roberts w „Pretty Woman” „prawie się posikałam”. Przeżycia nie do opisania. Było bosko, nieziemsko, fenomenalnie.
Z drugiej strony miałam kolegę, który chwilami komentował, że pan przy bębnach gra na smartfonie, ten przy trójkącie to śpi, a dziewczyna przy wiolonczeli jest piękna. Cud, że go nie zepchnęłam… Koniec końców „Trubadura” nie zapomnę! Jak tylko będę mogła znów wybiorę się do opery, ale zdecydowanie solo. Kolegów wzrokowców przy sobie nie potrzebuje…
Ktokolwiek będzie w Odessie, powinien do opery pójść. Polecam. Warto.
Szkodniki po obejrzeniu zdjęć stwierdziły.
– Czy ty mamo coś rozumiałaś?
– Śpiewali po włosku, więc nie.
Nie tłumaczyłam Szkodnikom, że fabułę znam na pamięć 😉
– To słuchałaś ich, tak jak my czasem ciebie!
Kochane dzieci… 😉
Niebawem napiszę o ogrodzie botanicznym w Odessie. 🙂
Wszystko wskazuje na to, że daleko było koledze do Richarda Gere’a! 😉
No to Szkodniczki pięknie Cię podsumowały, przy nich sodówka Ci nie grozi 😉
W takich salach i pod takimi żyrandolami to nawet Pendereckiego byłabym w stanie wysłuchać…