Miałam dobry dzień…

Kupiłam sobie coś. Sobie! Nie dzieciom. No poważnie! Weszłam do sklepu i wyszłam ze spódniczką, a nie książką! I dziś te spódnicę założyłam.

Nie byle jaka to spódnica, bo nie czarna! Nie w moro! Słuchajcie w kwiatki! Nawet elementy różu na niej występują! I mknęłam przez miasto, na uczelnię w nowej kiecce. Brnęłam przez śniegi starając się wyglądać jak nimfa, lub przynajmniej po prostu jak człowiek i dotarłam na uczelnię.

– Co ty na tyłku masz? Kocem się owinęłaś?

Nosz….

Na uczelni byłam od 8 rano do praktycznie 20.00. Z małą przerwą na ogarnięcie Szkodników. Ogarnięcie, czyli zapchanie ich produktami spożywczymi, bo głodne wciąż…

– Mamo, jak będziesz wracać z uczelni to kup jabłka!

Po uczelni trafiłam do pobliskiego marketu i kupiłam wszystko! Nawet wino. Przytargałam dwie siaty do domu.

– No jak to! Jabłek nie kupiłaś!!!

I w ryk…

Nosz…

Przyjechał przyjaciel, student ratownictwa, oddać drabinę.

– Jak jesteś, to już właź. Sałatkę mam.

Spożywamy wszyscy kolację.

– To opowiadaj, co u ciebie dobrego!

– Byłem dziś w szpitalu. Praktyki wiesz. Zmienialiśmy chorym opatrunki. Chorym na cukrzyce. Takim, którym amputowali np.: palec, stopę. Myślałem, że nie dam rady! Wiesz, jak to śmierdziało?

No…

To winko.

Należy mi się chyba kieliszek…

 

6 KOMENTARZE

  1. Oj, nie tylko kieliszek Ci się należy, jednym nie znieczulisz się po takim dniu…
    Kurczę, też obiecuję sobie polatać w kieckach i ciągle rano wkładam portki 🙂

  2. A ja się kocykiem chętnie owijam w taki czas jak teraz, i można go nazWAĆ SPÓDNICĄ, jeśli chcesz bo czasem robi on za domową spódnicę.A jak się ludzie na uczelni na modzie nie znają, nie przejmuj się:)))

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.