Babskie refleksje…
– Mamo znów nie włączyłaś piekarnika! Zapaliłaś tylko światło! Ej, no! Jesteśmy głodne jak wilki!
Bez zmian. Kurczaka tak naświetliłam, że aż dziw, że nie sypał adresami i kontaktami 😉
Upiekł się w końcu, a społeczeństwo go pochłonęło. Tak jak widzicie u nas bez zmian. Prywatny Wiking jak zwykle na wyjeździe, ja mam milion rzeczy do nauczenia i załatwienia, a dzieci dostały wysypkę i przymusowo koczują w domu. Głodne.
Wciąż głodne.
– Mamo, posmarowałaś mi kanapkę samym pasztetem, a gdzie masło?
– Koniecznie musi być? Zjedz taką.
– Musi i już.
Szkodnik smaruje pasztet masłem a ja przenoszę się myślami do czasów, kiedy ogniste loki tańczyły wokoło mej twarzy i z B (babolem, który mnie kocha wciąż choć zna na wylot z wzajemnością) robiłyśmy naszym facetom kanapki ze smalcem i ogórkiem. Przypominam sobie wspólne mieszkanie, swoistą komunę… Wystarczył smalec i swojskie ogórki by czuć się szczęśliwym. Ot tamtych chwil dzieli nas setki kilometrów, granic, zmarszczek, marzeń i lat. Trzymam w ręku chleb i zastanawiam się nad zawiłością naszych dróg. Ja robię dzieciom kanapki z pasztetem lub wciskam nieupieczonego kurczaka a B… B za dwa tygodnie idzie do szpitala. Eh… Próbuje poskładać myśli, przygotować się do konferencji, przemówienia na retorykę, pouczyć gramatyki z niemieckiego i wciąż to odkładam… Myślę o B…
Chciałabym mieć moc. Moc czarownicy z lasu, co jednym spojrzeniem daje i zabiera chorobę. Nie mam takiej mocy. Może kiedy wstukam strach w klawiaturę, myśli posegreguję łatwiej mi będzie? Łatwiej jest mi przyznać się do lęku przy laptopie, niż wyszeptać go samej B…
Przywołuję magię z mojego życia i w myślach pcham ją do B.
Dziś dostałam wiadomość z kliniki, że moja Bliźniaczka, której oddałam szpik jest w domu. 90 % w skali Karnowsky. Zdrowa, wróciła do normalnego życia.
Wracam do swojego życia.
Kilka zaliczeń w tym tygodniu, konferencja i w sobotę znów będę rejestrować potencjalnych dawców szpiku. Będę rejestrować i myśleć o B. Pchać magię w jej stronę.
Miałyśmy w lipcu zdobyć razem jakiś szczyt. Nie może skończyć się na zdobywaniu tylko szczytu zdrowia…
Magia. Potrzebuję magii…
– Mamo, ty jesz smalec? Nie jesteś już na diecie?
– Jestem. Ten smalec, to wehikuł czasu. Potrzebuję polatać.
– Miotła jest w garażu.
Życzliwe Szkodniki 😉
Magia…
Magia dla B. potrzebna od zaraz.
Moją magią kiedyś było pisanie wierszy dla E. Ale chyba jestem kiepską czarownicą, bo wiersze nie pomogły.
🙁
Kiedyś medycyna była dalej, teraz jest bliżej…
I tego się trzymaj!
Dmucham magię z małego miasteczka, może będzie miała moc.
Pozdrawiam 🙂
Ha.. Smalec z ogoremvtez mi sie kojarzy z mlodoscia:) bardzo mile wspomnienia. Tez bym sie z toba podzielila gdybym miala moc …
Pozdrawiam cieplo 🙂