Wypad na koniec świata
Wypad na koniec świata

Wypad na koniec świata

W weekend wylądowaliśmy na końcu świata. Gdzieś w Bieszczadach. Bez prądu, wody i zasięgu jakiejkolwiek sieci. Niemniej to co zwykle nas dosięga i tam dosięgło!

Kumpel wziął ze sobą trzynastoletnią labradorkę Lunę. Cudne psisko! Ja oczywiście generalnie nie przepadam za pasami. Albo inaczej, lubię psy, ale nie chcę się w nich rozkochiwać bo wiem, że warunków w mieszkaniu nie ma na takiego przyjaciela. Nie minęło dużo czasu, a Luna zaczęła za mną wędrować.

– Mamo, wszystkie psy cię lubią, Luna też! – Śmiały się Szkodniki, widząc jak staram się Lunie wytłumaczyć, że na zewnątrz schroniska jej lepiej, niż między moim nogami, przy gorącej kuchni. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, im bardziej psom niechęć okazuje, tym bardziej one lgną do mnie…  I tam na końcu świata, tak samo było…

Szkodniki w domu, kiedy coś chcą, chcą tego natychmiast. Normalnie. Tutaj musiały nauczyć się czekać. Czekały aż na kuchni zagotuje się woda na herbatkę. Później czekały aż zagotuje się 7 litrów wody na zupę, a potem ta zupa, wegetariańska pomidorowa się ugotuje! A jak się ugotowała to jadły i jadły i o repetę po dwa razy prosiły… Nawet nikt nie protestował, że zupę z zielskiem, a mianowicie z pokrzywą dostał 🙂

W nocy księżyc prawie w pełni, taki dawał blask, że było jasno prawie jak w dzień. I noc minęła spokojnie… Luna kaszlała jak stary gruźlik, rozbudzając chwilami towarzystwo. Młodszy Szkodnik budził się kilka razy do siku i do awantury, bo raz nie chciała spać tu, a raz wolała tu. Normalka… Tak, że niektórzy się wyspali… Oj wyspali…

Ci co na górze byli, nie mieli wiele lepiej. Być może nieco ciszej i awanturujących dzieci pod bokiem nie było, to szpary takie między deskami, że… Spali jak na zewnątrz. Dosłownie, bo jak nad ranem zaczęło padać to ich też zmoczyło 😉

Generalnie, Szkodniki były wypadem zachwycone. Nie brakowało im w ogóle elektroniki.

Nam dorosłym też. Wrócimy tam niebawem na dłużej.

Cudowne powietrze, dzika przyroda, wilki jakiejś i niedźwiedzie… Bo niby miśka w kamieniołomach część towarzystwa usłyszała, zobaczyła skutki działalności, szukając kryształów górskich. Młodzież podziwiała żeremie, huby i nisko latające młode orły.

Cud, miód i orzeszki!

Dodatkowo byliśmy w grupie trójjęzycznej. Rosyjsko-ukraińsko-polskie  dźwięczne głoski pięknie stapiały się z przyrodą i trzaskiem ogniska.

Czuliśmy się jak w domu. Jak w rodzinie. Jak u siebie.

Bieszczady po prostu. Bieszczady.

Zdjęcia na Instagramie Ii Facebooku.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.