biesy

Dobrze jest czasem rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady!

– Jedziesz z nami w środę na Wetlińską?

Koledzy studenci rzucili pytanie i grzecznie czekali przy telefonie. Wszyscy, wszędzie mają darmowe rozmowy, więc zaczęłam się spokojnie zastanawiać. Mam czas przecież. Mam też obowiązki. Dzieci, za które jestem odpowiedzialna. Czy to odpowiedzialne w lutym wędrować po górkach? Długo nad tym myślałam.  Minęło 15 sekund:

– Oczywiście, że jadę.

– Będziemy po ciebie o 8:10. Zdążysz Szkodniki odprowadzić do placówek edukacyjnych?

– Zdążę!

Byli. Zabrali mnie. Dojechaliśmy pod Wetlińską.

– I ja? Ja po tym lodzie pod górkę? Tam, wysoko aż po szczyt?

– Matka nie desperuj, dojdziemy do linii lasu i będzie luzik!

– Matka, a ty innej czapki nie miałaś?

– Ja nie mam żadnej. Szkodnikom ukradłam.

Czapka taka, że chyba z satelity ją widać. Neonowy blask od niej bił 😉 Stwierdziliśmy, że gdybyśmy się przypadkiem zgubili, to po czapce nas znają 😉

Poszłam. Rozkazałam poszukać sobie dwie gałązki, celem podpierania się przy  wędrowaniu. Kolega gałązki znalazł, na własnym kolanie przyciął i szliśmy.

Szliśmy i szliśmy.

Woda spływająca z gór zrobiła sobie potoczek na szlaku. Co ktoś stanął na czymś niby twardym, noga lądowała mu w rwącym strumyczku.

– Może jednak wrócimy? Chyba mi w bucie chlupie…

– Zwariowałaś??? Tyle przeszliśmy, nie można się wycofać!

W lesie było fajnie. Wiatr nie dawał się we znaki, strumyk obmywał nasze stopy, chmury łaskotały policzki. Cud, miód i orzeszki 🙂

Kiedy wyszliśmy spoza granicy drzew, zrozumieliśmy co oznacza halny w górach. Chyba jeszcze żaden wiatr,  aż tak,mnie nie przeleciał. Dotarliśmy do Chatki Puchatka. W Chatce herbata, kanapka i negocjacje z ratownikiem GOPR.

– O jakie fajne kijki! Nie chcesz się ich pozbyć?

– NIE!

– Widzę zdecydowana kobieta.

– Te kijki ratują mój tyłek przed twardym podłożem!

– Rozumiem…

Obroniłam kijki i już mieliśmy iść, ale koleżanka, zapalona fotografka (zdolna przeogromnie) stwierdziła, że musi kilka zdjęć zrobić. Wyszła. Czekamy. Czekamy, czekamy. Wychodzimy.

– Chyba mi palce zamarzły, nie dam rady sprzętu schować do pokrowca…

Wracamy. Nie czuję już pięt. Ale luzik. Ruszam palcami. Droga powrotna, co jakiś czas na tyłku, minęła nam bardzo szybko.

Spojrzałam za siebie i stwierdziłam, że powiedzenie „co nas nie zabije to nas wzmocni” tu akurat ma głęboki sens!

Droga do domu minęła spokojnie. A w domu jak Szkodniki dowiedziały się, że nie wzięłam ich ze sobą na szlak – płacz i zgrzytanie zębów!

– Jak mogłaś mamo! No jak?

– Zobaczcie jak wyglądają moje spodnie i kurtka!

Uff! Udało mi się im wytłumaczyć, że to nie pora dla takich małych dzieci na wędrowanie po górach.

A ja! Stwierdziłam, że na ulubione szlaki powinnam częściej wpadać, nie tylko w lecie. Stwierdziłam, że muszę lepsze buty kupić.  I spodnie! Właśnie spodnie! Zapomniałam, że schudłam. Spodnie namoknięte od deszczu i śniegu zaczęły mi się zsuwać z tyłeczka. Wracając, co kilkadziesiąt metrów musiałam się zatrzymywać i je podciągać. Szłam i spadały prawie do kolan… Zero paska, sznurka czy nawet nici dentystycznej. Klęłam momentami…

– Żeście matkę wyciągnęli… Zamiast skarpetki cerować, pity wypełniać, obiad gotować to co? Idę! Wiatr jak sto bandytów, śnieg po kolana, lód i potok. W butach chlupie a spodnie same mają dość i chcą ze szlaku uciec! Beze mnie!

Uff! Taki mały spacerek a ileż zmienia w życiu. Ciepło z kominka cieplejsze, kawa słodsza, kanapa miększa, a dzieci… takie pachnące przytulaczki. Dobrze jest czasem rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady!

😉

 

 

 

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.